wtorek, 4 września 2018

Usłużny kantorek Izaaka Kantora

 

   Przed obliczem każdego sądu, oprócz pozwanego i powodu, stają także świadkowie. W latach 30. minionego wieku kilku kombinatorów białostockich wymyśliło sposób, jak na instytucji świadka można wcale dobrze zarobić. Na czele przedsiębiorczej szajki stał znany rzezimieszek z Chanajek Izaak Kantor. 
  Przestępczą karierę Kantor zaczął jeszcze w pierwszych latach 20. Już wtedy miał smykałkę do różnych przekrętów. Najpierw z O. Szlapakiem i Sz. Glikmanem założył kantorek zajmujący się rozprowadzaniem kradzionej galanterii.
  Później przerzucił się na pokątne doradztwo prawne. Za rzekome chody w sferach sądowych i policyjnych liczył sobie pokaźne sumki w dolarach. Na tym procederze wpadł pod koniec 1925 r., kiedy naciągnął na 100 dolarów niejakiego Motela Buraka z Bociek. Trafił do aresztu, a jego policyjna kartoteka wzbogaciła się o kolejny wpis. 
  Dziesięć lat później Kantor nadal prowadził swój nielegalny kantorek pisania podań i próśb do różnych władz w mieście. Mając do pomocy Szlomę Fina i Izaaka Dynow i- cza zajmował się także wymuszaniem fałszywych zeznań od świadków wskazanych przez swoich „klientów”. Szajka była bezwzględna. Zastraszeni przez nią świadkowie zmieniali wcześniejsze zeznania lub mówili tylko, co im kazano.
  Jak to zwykle bywa i tym opryszkom w końcu powinęła się noga. Wszystko zaczęło się od sporu jaki wynikł między właścicielem domu Szwarcem a jego lokatorem Notowiczem. Poszło oczywiście o komorne. Ponieważ nie potrafili się ugodzić, sprawa trafiła do sądu. Jednym z ważniejszych świadków był pracownik Centralnego Związku Właścicieli Realności o nazwisku Gryc. Gdy czekał w wyznaczonym dniu przed salą rozpraw, podszedł do niego z groźną miną Izaak Kantor i oświadczył grobowym głosem, że jeśli powie choć słówko przeciwko Notowiczowi, to zostanie „bez płuc i wątroby”.
  Podobne zapowiedzi w razie przegranej Notowicza jego „adwokaci” skierowali także do kamienicznika Szwarca. Gryc pomimo niewybrednej przestrogi zeznał przed sądem prawdę o wiadomym mu konflikcie. Opryszki okazały się słowne. Już na drugi dzień nieposłuszny świadek został mocno obity. Chociaż Gryc bał się dalszych szykan, złożył mimo wszystko skargę do prokuratora.
  Wkrótce w Echu Białostockim pojawił się artykuł pt. „Systemem Czarnej Ręki”. Opisano w nim fakt pojawienia się w mieście nowej bandy wymuszaczy i szantażystów. Wymieniony w gazecie z imienia i nazwiska Szloma Fin poczuł się wielce obrażony. Ni mniej ni więcej tylko zaskarżył o zniesławienie kierującego Echem redaktora Faranowskiego.
  Kiedy jednak przyszedł termin rozprawy Fin i jego kompani nie stawili się w sądzie. Sprawa była jeszcze kilka razy odraczana, aż wymuszacze znaleźli się za kratkami.  Proces Kantora i jego wspólników z przestępczego kantorku rozpoczął się 6 listopada 1935 r. i trwał dwa dni. Wzbudził tak wielkie zainteresowanie w mieście, że dla części przybyłej publiczności zabrakło miejsca na sali rozpraw. Koronnym świadkiem oskarżenia był oczywiście Gryc. Opowiedział wszystkie swoje perypetie. Spośród reszty wezwanych świadków na uwagę zasługiwały zeznania niejakiego Pławkina. Początkowo nie chciał mówić. Bał się o dziecko, które mogło paść ofiarą zemsty ze strony oskarżonych.
  W końcu jednak zaczął. Z jego słów wynikało, że Szloma Fin werbowaniem fałszywych świadków zajmował się od dawna. Np. przy głośnej sprawie podpalenia składów Warrantu. Obiecywano mu pieniądze, grożono rodzinie. Adwokaci oskarżonych także nie próżnowali. Wynaleźli dwóch typków, którzy zeznali, że to właśnie Pławkin namawiał ich do fałszywych zeznań przeciwko Kantorowi i spółce. Końcowy wyrok był niezwykle łagodny: 5 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3  lata. Mimo to oburzony Izaak Kantor zapowiedział apelację

Włodzimierz Jarmolik