wtorek, 15 maja 2018

Tramwaje w Białymstoku

 

    Istniejąca od 1895 r. Konka przestała wozić pasażerów już w 1915 r., ale tory i wagony nadal istniały.  W Białymstoku po odzyskaniu niepodległości panował doskwierający głód. Mieszkańcy wyczekiwali transportów mąki, cukru i ziemniaków. Transporty żywności przyjeżdżały na dworzec poleski przy ulicy Towarowej.
  I właśnie tam wieczorem 7 maja 1919 r., na końcowy przystanek nieczynnej Konki, niby widmo zajechał zaprzężony w dwa wychudzone konie wagon tramwajowy. W oka mgnieniu załadowany został workami kartofli i ruszył w stronę miasta. Z Sienkiewicza skręcił w Warszawską i zatrzymał się na rogu Elektrycznej gdzie łup został, równie błyskawicznie rozładowany i wniesiony do niewielkiego sklepu. Całe to wydarzenie zauważył przechodzący Warszawską żołnierz. Natychmiast o wszystkim powiadomił policję.
  Ale co tam kartofle. Najważniejsza w tej historii była Konka. Przez następne lata władze Białegostoku podejmowały próby przywrócenia tramwaju miejskiego. Rozmawiano rzecz jasna o tramwaju elektrycznym. Została nawet podpisana umowa z Belgami, którzy zobowiązywali się założyć go w Białymstoku.
  Jednak w 1924 r. na "wskutek niedotrzymania przez Akcyjne T-wo Tramwajów Białostockich umowy koncesyjnej" została ona zerwana. Przystąpiono do licytacji majątku po i tak nieczynnej konce. Po zerwaniu tej umowy władze miejskie nie zrezygnowały jednak z planów realizacji tej inwestycji.
 
Nadal działała powołana już wcześniej Komisja Tramwajowa.   Zwróciła się ona do władz Torunia, Grudziądza, Bielska Białej i Łodzi o nadesłanie umów, na mocy których w tych miastach zorganizowano komunikację tramwajową. Poproszono też dyrektora warszawskich tramwajów miejskich inżyniera Kühna o pomoc. W mieście panowało przekonanie, że "już może w niedługim czasie nie będziemy mówić o tramwajach lecz naprawdę nimi jeździć". Kluczową rolę w tej przeciągającej się sprawie odgrywał dyrektor białostockiej elektrowni Kazimierz Riegert, który był jednocześnie pełnomocnikiem belgijskiego towarzystwa eksploatacji tramwajów.
  Towarzystwo to, będące od 1895 r. głównym akcjonariuszem Konki, skutecznie blokowało wszelkie poczynania władz Białegostoku. A że projektowany tramwaj miał być elektryczny, więc Riegert rozdawał w tej rozgrywce karty. W mieście panowała opinia, że "sprawa tramwajów posuwa się w żółwim tempie i zdaje się kwestią dalekiej przyszłości". I sprawa faktycznie ciągnęła się w nieskończoność. Pomimo zerwania umowy w 1924 r., koncesja Belgów okazała się nadal obowiązująca. Do Brukseli jeździli więc kolejni przedstawiciele magistratu. I tak na początku 1927 r. z tramwajową misją udał się tam radny Endelman. Niestety i ta wizyta niczego nie przyniosła.
  Tymczasem Białystok przeżywał ogromne trudności z zorganizowaniem komunikacji publicznej. W 1929 r. koncesję na zorganizowanie komunikacji autobusowej otrzymała firma Samochód.
  Jej usługi wywoływały falę krytyki. Pisano, że "autobusy są niewygodne, obsadzone na zbyt wysokich podwoziach, trzęsą, kopcą i utrzymane są w stanie arcyniehigienicznym. Wnętrza brudne, siedzenia odrapane, podłoga stale zabłocona, obsługa ciężka, ubrana niechlujnie i często niesforna wobec publiczności".
 
Pomimo tych niedostatków Samochód, jak szacowano, przewoził pół miliona pasażerów rocznie, co przynosiło mu 100 tysięcy złotych czystego zysku.
  Opinia publiczna podnosiła więc po raz kolejny kwestię tramwajów. Upatrywano w nich i dochód dla miasta i wygodę dla pasażerów. Proponowano, że najbardziej opłacalnym będzie udzielenie koncesji aż do 1965 r.! Tramwaje miałyby kursować od godziny 7 rano do 23.
  Proponowano trzy linie, które były zmodyfikowaną trasą Konki. Linia 1 zaczynać miałaby się na dworcu kolejowym i dalej przebiegać Lipową, Rynkiem Kościuszki, Kilińskiego, Pałacową i kończyć się na Mickiewicza.
  Linia 2 startowałaby z Rynku i przez Sienkiewicza dochodzić miała do dworca poleskiego. Linia 3 uruchamiana miała być na czas letni i prowadziłaby ze Świętojańskiej do Zwierzyńca. Proponowano też "przerzucenie linii tramwajowej" do Supraśla i Wasilkowa.
  Pomysłodawcy podkreślali walory komunikacji tramwajowej. Jej bezawaryjność, punktualność i brak spalin. Niestety, lata w których dyskutowano w Białymstoku o tramwajach nie sprzyjały tej inwestycji.
 
Pierwsza dekada po odzyskaniu niepodległości była okresem stałego borykania się z niedostatkiem. Gdy już wydawało się, że Białystok stabilizuje się to na wszystkich zwalił się światowy kryzys gospodarczy. To on skutecznie przeciął dyskusję o budowie tramwaju.
  W PRL-u o tramwajach mówiło się w Białymstoku jak o fantazji. I tak budując szeroką Aleję 1 Maja (Piłsudskiego), zamiast przygotować na niej torowiska snuto mrzonki o tunelu pod Lipową. Gdy modernizowano układ komunikacyjny Białegostoku w okresie tak zwanego białostockiego przyspieszenia, to też nie dostrzeżono szansy budowy tramwajowej trakcji.
  I dziś, gdy tramwaj w Europie przezywa swój renesans my nie podejmujemy żadnych działań, żeby wprowadzić go u siebie. Ciekawe czy kiedykolwiek doczekamy się tramwajowego Białegostoku. Może na 200 lecie Konki? Ale to dopiero w 2095 roku!


Andrzej Lechowski