środa, 18 kwietnia 2018

Wszędobylscy braciszkowie z uliczki Cichej

 

   Na samym początku 1923 r. Dziennik Białostocki poinformował swoich Czytelników, łaknących wiadomości z życia miasta, o następującym wydarzeniu: „W domu przy ul. Siedleckiej róg Krakowskiej odbył się uroczysty ślub miejscowego złodzieja, słynnego w całej okolicy z kapłanką wolnej miłości. Na ślub przybyli  panowie złodzieje, kasiarze i doliniarze białostoccy, a także delegaci ze stolicy i wszystkie prostytutki miasta. Do uczty zasiadło towarzystwo we frakach. Nowożeńcy otrzymali wartościowe upominki. Charakterystyczne, że właśnie w przededniu tej weselnej uczty okradziono na kilka milionów marek miejscowe składy win i wódek”.
   Wiadomość zaiste bardzo smakowita. Choć dzisiaj nie można rozszyfrować kim był ów słynny złodziej wstępujący w związek małżeński z kobietą lekkich obyczajów, to jednak sądząc po zestawie gości, musiał zajmować w chanajkowskiej ferajnie wysokie miejsce.
   Z sąsiadów pana młodego z pewnością uczcili go Jankiel Rozengarten, pseudo Jankieczkie z ulicy  Orlańskiej, Jankiel Geller ze Stołecznej czy Enoch Tyszlerman z Kijowskiej. Nie mogło też zabraknąć gości z Cichej. Ta niewielka uliczka, wszystkiego 4 numery, leżała bliziutko Siedleckiej, można rzec tuż za jej plecami. Miała swoich chojraków, których umiejętności znano w całym mieście.
 
 Rozsławiali ją szczególnie dwaj bracia o niepozornym nazwisku – Śliwka. Aram i Menosz mieszkali pod 4. i byli autorytetami w zakresie kradzieży drobiu. Jeśli ktoś miałby dostarczyć ten asortyment jadła na wesele opryszka z Siedleckiej, to tylko oni. Piechociarzy, czyli złodziei kradnących spacerujące po podwórkach kury, kaczki, gęsi, było w Chanajkach wielu. Proceder ten uprawiali zwłaszcza z upodobaniem tamtejsze wyrostki. Kradzież drobiu w biały dzień wymagała uwzględnienia paru rzeczy: nieobecności gospodarzy w pobliżu zajścia, no i oczywiście neutralizacja podwórkowego Burka. Trzeba było też ubezpieczyć się od strony ulicy.
   Chłopaki z Chanajek wyprawiali się po „piechotę” parami, zaś terenem ich działania były nie tylko sąsiednie obejścia, ale i peryferyjne dzielnice miasta. Drób tam chodził niemal bez nadzoru po uliczkach, ogrodach i łąkach. Ważne było również to, że nikt tam nie znał chanajko- wskich łobuzów.
   Aron i Menosz z uliczki Cichej to byli zawodowi, doświadczeni złodzieje. Oni nie uganiali się za kurami po podwórkach. To zajęcie dla pętaków. Przygotowywali stara- nnie nocne wyprawy do kurników, komórek i domowych sieni, w których drób miał swoje lokum. Szczególnie Menosz Śliwka traktował swoją profesję poważnie i dbał o złodziejski sznyt. Wszyscy paserzy z Chanajek i okolic wiedzieli, że mogą zamawiać u niego towar niemal bez ryzyka niedostarczenia na czas.  Śliwka przygotowywał bowiem bardzo starannie swoje skoki. Co jakiś czas, na zmianę z bratem, robili obchód białostockich podwórek, sprawdzali pogłowie i rozmiary wałęsających się po nim drobiu, obserwowali coraz to nowe zabezpieczenie kurników i składzików. Gdy zebrała się dłuższa lista zamówień, ruszali na łowy. Ponieważ Aron zajmował się głównie dystrybucją, Menosz brał zwykle na akcję swojego stałego pomagiera, Abrama Segała z ul. Marmurowej. Ale nawet najbardziej doświadczeni piechociarze nie mogli uniknąć wpadki. Czasami przyczyną były kury, które rozgdakały się w nieodpowiednim momencie, innym razem obładowanych łupem złodziei mógł nocą zatrzymać policjant.
  To właśnie przytrafiło się w 1925 r. Menoszowi Śliwce. Szedł spokojnie ul. Wesołą z workiem wypełnionym czterema kurami i dwoma indykami i natknął się na patrol. Była to jego kolejna wsypa, więc trafił za kratki na dziewięć miesięcy. Kolejni weselnicy w Chanajkach musieli przez ten czas zamawiać drób u innych, wszędobylskich piechociarzy.

Włodzimierz Jarmolik