piątek, 16 marca 2018

Pokątne fabryczki lemoniady





Prożektor , 1926 r.

Różne sprawki i sprawy z narkotykami w tle

 

   W międzywojennej Polsce nie stroniono od narkotyków. Może nie tak, jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie tamtejsi gangsterzy z handlu nimi zrobili zyskowny biznes. U nas oczywiście przodowała Warszawa, zawsze pierwsza do obyczajowych fanaberii. Narkotyzowały się sfery arystokratyczne, wojskowe i oczywiście artystyczna bohema. I Białystok miał rzecz jasna swoich amatorów kokainy czy morfiny. Już w 1922 r. zabroniono aptekarzom sprzedawania tych specyfików bez recepty. Od razu pojawił się czarny rynek, fałszywe zaświadczenia lekarskie, a nawet rozpaczliwe kradzieże. Na początku lat 30. gram zakazanej kokainy kosztował 10 zł. Potrzebujący szukali narkotyków na różne sposoby, sprzedający starali się na nich zarobić.
  Oto np. w 1933 r. niejaki Ignacy Hanuszko, ofiara ciężkiego wypadku budowlanego, uzależnił się od morfiny. Żeby ją zdobyć fałszował recepty. Wpadł. Z kolei rok później na handlu ampułkami z kokainy zasypał się drogerzysta Stefan Sulikowski.
  Głośno o „białej śmierci” stało się w Białymstoku w 1936 r. za sprawą afery dr. Jana Szymańskiego. Był on naczelnym lekarzem Ubezpieczalni Społecznej. Do policji trafił donos, że wypisuje się tam nad wyraz dużo morfiny. Dochodzenie wykazało, że Szymński, jak i jego sekretarka Marta Michalska byli narkomanami. Ta ostatnia realizowała recepty w aptekach szefa, jak i wyłudzała częstokroć od innych lekarzy. Dobrana parka, czując zagrożenie, chciała chyłkiem opuścić miasto. Agenci z Wydziału Śledczego nie dali się zmylić.
 
Rok 1937 przyniósł kolejną aferę z narkotykami w tle. Zaczęło się od rewizji w mieszkaniu Floriana Godlewskiego, właściciela apteki w Wasilkowie. W jego domu przy ul. Mazowieckiej wykryto nielegalne laboratorium i hurtowy skład materiałów aptecznych. Były to przede wszystkim środki odurzające i pigułki przeciwbólowe. Wkrótce na ławie oskarżonych zasiadło 13 osób. Godlewskiemu zarzucano wytwarzanie narkotyków i ich, jakby dziś powiedzieć, dilerkę. Za pośredników służyli właściciele białostockich aptek, a zwłaszcza składów aptecznych. W interesie szczególnie mocno miał siedzieć Mojżesz Wałłach, farmaceuta z ul. Polnej. Zarzuty były poważne, jednak sądowi zabrakło zdecydowanych paragrafów. 12 aresztowanych uniewinniono. Tylko Godlewski dostał 500 zł grzywny za niezarejestrowany skład medyczny i brak książki rozchodów. Przy okazji wyszło na jaw, że Wojewódzki Inspektor Farmacji wiedział o procederze uprawianym przez Godlewskiego, a nawet coś mu z tego kapało.
  Narkotyki docierały do Białegostoku również z przemytu. Głównie z Niemiec. Jeden z kanałów prowadził przez Łomżę. W 1933 r. tamtejszy urząd straży granicznej zwrócił uwagę na Izaaka Pauszbauma, właściciela składu aptecznego przy ul. Długiej. Podejrzenia były słuszne. Pauszbaum stał na czele siatki miejscowych kontrabandzistów. Można rzec nawet, że był bankierem i opiekunem miejscowego światka przestępczego. Rewizje przeprowadzone w jego mieszkaniu i składzie dały przekonywujące dowody winy. Znaleziono nielegalnie przemycone lekarstwa pochodzenia niemieckiego, duże ilości eteru, strychniny, środków nasennych, no i wiele paczuszek z kokainą. Do tego doszła spora gotówka - 200 tys. zł w walucie polskiej, dolarach i złotych rublach.
  Popyt na zakazane narkotyki nie mógł ujść uwadze białostockich farmazonów. Przekonał się o tym w 1936 r. Aron Krublański, który w barze przy Rynku Kościuszki nabył kilka ampułek morfiny. Cena była okazyjna. Tylko 20 zł. Oburzył się mocno kiedy stwierdził, że zamiast narkotyku kupił szczepionkę przeciwgonkokową. A przecież nie chorował wcale na rzeżączkę.

Włodzimierz Jarmolik