wtorek, 17 kwietnia 2018

Dom Ludowy- Historia niekończącej się budowy



   Dom Ludowy poświęcony  Marszałkowi, którego budowę na Plantach zainicjował jeszcze w 1933 r. wojewoda białostocki i zagorzały piłsudczyk Marian Zyndram-Kościałkowski, zaś prezydent miasta Seweryn Nowakowski wyznaczył termin zakończenia inwestycji na 11 listopada 1934 r., czyli Święto Niepodległości, był ciągle jeszcze nie gotowy. Powód prozaiczny - brak pieniędzy.
  Dzień ukończenia Domu - symbolu przeniesiono na listopad 1935 r. Nastąpiła kolejna obsuwa. W planach budowniczych pojawił się zatem rok 1936 i 19 marzec, dzień imienin Józefa Piłsudskiego. Termin ten znowu okazał się pobożnym życzeniem władz miasta. W lipcu Filip Echeński, sekretarz Komitetu Budowy Domu Ludowego, a jednocześnie kierownik Biblioteki Miejskiej, dał wywiad do prasy, w którym przedstawił aktualną sytuację na ślimaczącym się placu robót. Gmach w stanie surowym był już gotowy. Wzniesiono mury, sklepienia, galerię teatru, wszystkie ściany wewnętrzne. Brak było tylko tynków. Teraz przyszła pora na klatki schodowe, zakładanie centralnego ogrzewania, kanalizacji, elektryczności, urządzeń sceny i oczywiście pokrycia dachu. Roboty zatem było jeszcze dużo. No i te koszty.
  Dotychczas na budowę Domu Ludowego poszło ok. 250 tys. zł. Sam Komitet starał się jak mógł i zgromadził blisko 100 tys. zł ze składek ludności Białegostoku, darowizn i z zorganizowanych balów, zabaw i loterii. Magistrat wysupłał coś z 75 tys. ze swojej, oblężonej przez inne ekstraordynaryjne wydatki, kasy a kolejne 75 tys. zapewnił wojewódzki Fundusz Pracy na płace dla zatrudnionych przy budowie bezrobotnych. Potrzebnych było jednak jeszcze ok. 200 tys. zł, ażeby nastąpił upragniony finał.
 
Echeński jeszcze raz odwołał się do ofiarności białostoczan. Nie tylko do „grubych ryb”, czyli przemysłowców i handlowych potentatów (byli oni coraz bardziej niechętni do jakiejkolwiek filantropii), ale i do zwykłych obywateli miasta. Prosił nawet o drobne datki. Krytykował plotki o tym, że budynek Domu Ludowego zalewa od piwnic woda, a na ścianach widać rysy i pęknięcia. Nazwał to zwykłym „austriackim gadaniem”. Powiedział: „zamiast rzucać kalumnie zajrzyjcie przez ogrodzenie, przypatrzcie się pracy i stanowi budowy, może ruszy was sumienie i rzucicie swój grosz na zakończenie Domu Ludowego”.
  Narady w gabinecie prezydenta Nowakowskiego i wicewojewody Zgrzebnioka nie miały końca. Na początku września ustalono, że 50 tys. zł wygospodaruje jeszcze Fundusz Pracy, zaś 150 tys. potrzebne na całkowite zakończenie robót trzeba będzie uzyskać w ramach długoterminowej pożyczki z Banku Gospodarstwa Krajowego. Gdyby doszła ona do skutku, wówczas pojawiłaby się kolejna data oddania Domu Ludowego do użytku - sierpień 1937 r. 8 września do Białegostoku przybył z warszawskiej centrali BOK dyrektor Garbuzyński. Chciał osobiście zobaczyć na co daje pieniądze. Po niedokończonym gmachu oprowadzali go jego budowniczowie, inż. Seredyński i inż. Domejko. Był oczywiście i sekretarz Komitetu Budowy F. Echeński. Pożyczka ostatecznie została przyznana. Członkowie zarządu Miasta, a i Rady Miejskiej ciągle dowiadywali się o postępy robót. Zbliżała się jednak zima. Prace wykończeniowe trzeba było przenieść na następny rok.
 
Ale i rok 1937 nie zakończył trwającej 4 lata budowlanej epopei. Dopiero w grudniu 1938 r. Dom Ludowy, już jako Teatr Miejski otworzył swoje podwoje dla białostoczan. Głosy ostały, polski teatr w mieście, rozlegające się od początku niepodległości Białegostoku, zostały wysłuchane.


Włodzimierz Jarmolik

Św. Rocha 4. Posesja ins. Muromcewa

 

   Dziś przedmiotem naszego zainteresowania będzie posesja  przy ul. św. Rocha 4, gdzie do dziś zachowały się historyczne domy, zbudowane pod koniec XIX w.
  Posesja przy ul. św. Rocha 4 została wydzielona z działki należącej do Jakuba Borysiewicza w 1890 r., gdy ten sprzedał ją białostockim mieszczanom Janowi i Aleksandrze Burzyńskim.
   Trudno powiedzieć o nich coś więcej poza faktem, że na kupionej działce wznieśli wkrótce po 1890 r. dwa parterowe domy – mniejszy, drewniany, stojący od frontu oraz drugi, większy i murowany.
  W 1897 r. mieszkał tu naczelnik białostockiego powiatowego urzędu ds. powinności wojskowej Hillarion Rudenko.
   W 1899 r. Burzyńscy odsprzedali nieruchomość inspektorowi podatkowemu powiatu białostockiego Charłampowi Muromcewowi.   Wywodził się on z jednego ze starszych rosyjskich rodów szlacheckich, sięgającego swymi korzeniami XVI stulecia. Muromcewowie pochodzili z guberni riazańskiej, gdzie posiadali majątek Bałowniewo. Wśród przedstawicieli rodziny warto wspomnieć Sergieja Muromcewa, przewodniczącego I Dumy Państwowej.
   Wiadomo, że Charłamp był synem Aleksandra i miał brata Piotra, żołnierza w stopniu kapitana, który na początku XX w. wykupił część majątku Niewodnica Lewicka.   Charłamp ukończył prestiżową Mikołajewską Szkołę Kawalerii w Sankt Petersburgu. Na służbę państwową wstąpił w 1883 r., a do Białegostoku oddelegowano go w 1896 r. i tu objął stanowisko naczelnika powiatowego urzędu skarbowego, a następnie przewodniczącego komisji ds. wymiaru podatku przemysłowego.
  Szybko odnalazł się w miejscowej społeczności, będąc na prośbę Aleksandra Satina jednym ze współzałożycieli Białostockiego Towarzystwa Ogniowego (później BOSO) oraz uczestnicząc w pracach Rosyjskiego Towarzystwa „Czerwonego Krzyża”. Pełnił mandat radnego miejskiego w ostatniej Radzie Miasta przed końcem zaboru rosyjskiego.
   W 1913 r. w jednym z domów przy ul. św. Rocha funkcjonowała siedziba białostockiej powiatowej inspekcji podatkowej.
  Charłamp Muromcew nieruchomość przy ul. św. Rocha 4 odsprzedał w 1913 r. Stanisławowi Saryusz-Zaleskiemu.
   Nowy właściciel mieszkał w tym czasie we własnym domu na rogu ul. Starobojarskiej i Żukowskiego (później ul. Kraszewskiego 1), ale na jego temat także nie mamy bardziej szczegółowych informacji.
   Miał dzieci Miłosława, Borysa i Irenę, które po jego śmierci w czasie I wojny światowej uzyskali omawianą nieruchomość, po czym w 1919 r. – działając za pośrednictwem Witolda Kości, gdyż nie mieszkali w Białymstoku – wydzierżawili na 24 lata Konstancji z Roszkowskich Hepner, żonie Karola.
  Rok później Konstancja wykupiła posesję przy ul. św. Rocha 4. Na początku lat 20. XX w. Karol Hepner prowadził pod tym adresem własną firmę sprzedaży skór. Hepnerowie byli właścicielami tej nieruchomości do 1936 r., gdy sprzedali ją Stanisławowi Starosielcowi, ten zaś kilka miesięcy później wyzbył się jej na rzecz Stowarzyszenia Wzajemnej Pomocy Pracownic Katolickich Św. Franciszka Serafickiego w Białymstoku, reprezentowanego przez Katarzynę Czausz.
   Stowarzyszenie działało do II wojny światowej, chociaż prawa własności do posesji przy ul. św. Rocha 4 utrzymało jeszcze w okresie okupacji niemieckiej.


Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w Białymstoku

Kariery cyrkowych królów żelaza

 

   W lipcu 1925 r. do Białegostoku dotarła informacja, że słynny siłacz światowej sławy Zishe Brejtbart występując w Radomiu uległ wypadkowi. Podczas numeru z przebijaniem deski gwoździem nie zachował należytej ostrożności i zardzewiały gwóźdź zranił go w kolano. Z tego prozaicznego zdarzenia wywołało się zakażenie krwi. Berlińscy lekarze ratując siłacza amputowali mu obydwie nogi. Niestety doszło do sepsy. Zishe Brejtbart zmarł 12 października 1925 r.
  Dziennik Białostocki informując o jego śmierci w berlińskiej klinice uniwersyteckiej donosił, że „zmarły atleta pozostawił znaczny majątek rozrzucony na obu półkulach. Pod Berlinem miał willę i wielkie place. W New Jorku magazyn z galanterią wartości przeszło 100 tysięcy dolarów. Poza tym wdowa odziedziczyła 120 tysięcy złotych (które Brejtbart zarobił podczas występów w Polsce), cenną kolekcję perskich dywanów, srebra na 24 osoby, brylanty, trzy samochody i sześć koni z powozami”. To bogactwo musiało robić wrażenie w Białymstoku, ale bardziej komentowano stratę jaką poniósł ruch syjonistyczny wraz z odejściem króla żelaza.

  Zrozumiałym więc było, że po śmierci Zishy karierę zaczęli robić jego bracia Józef (Josif) i Gustaw (Gershon) Brejtbartowie. Józef do Białegostoku nie przyjechał nigdy, ale Gustaw był w maju 1926 r. Przejął po zmarłym bracie tytuł „wszechświatowej sławy króla żelaza”, choć siłą mu nie dorównywał. Jego występy zapowiedziano na boisku Żydowskiego Klubu Sportowego przy ulicy Branickiego 17. W ich programie 29 i 30 maja były plenerowe popisy. „1. Przez piersi Brejtbarta przejedzie samochód o wadze 3000 kg. obsadzony pasażerami. 2. Brejtbart ciągnie w zębach dorożkę z pasażerami. 3. Na głowie Brejtbarta zostanie zgięta szyna żelazna przez 20 ludzi z pośród publiczności”.
  W trakcie występów siłacza grała orkiestra BOSO. W następnych dniach 1 i 2 czerwca atleta wystąpił w teatrze Palace. Tu prezentował rwanie łańcuchów i inne popisy. Informowano, że „występy p. G. Brejtbarta cieszyły się ogromnym powodzeniem i ściągnęły sporo publiczności, której p. Brejtbart zaimponował niezwykłą swą siłą”.Dodatkowej popularności królowi przysporzył fakt przekazania części swojego wynagrodzenia za występ na potrzeby BOSO. W tym samym roku, we wrześniu, Gustaw Brejtbart występował w Grajewie, gdzie podziwiano go na boisku miejscowego Makabi.

  Wkrótce po Gustawie Brejtbarcie w Białegostoku 10 i 11 lipca 1926 r. występował S. Dworzecki określany mianem „wileńskiego Brejtbarta”, no i oczywiście zapowiadany był też jako kolejny „król żelaza”. Tym razem występy siłacza odbyły się w Letnim Ogrodzie Zwierzyniec, czyli w Rozkoszy. Pomimo anonsu, że wykona on „dotychczas jeszcze niewidziane eksperymenty z żelazem”, to program był niemalże kopią popisów, którymi Zishe Brejtbart zadziwiał publiczność. „1. P. Dworzecki kładzie się na ostrych gwoździach gołem ciałem, przez które przejeżdżają ludzie na koniach. 2. Tworzy przy pomocy rąk i zębów rozmaite figury z grubego żelaza. 3. Zgina sztaby żelazne w kształt podkowy. 4. Okręca sztaby żelazne dookoła ręki. 5. Autobus z 25 osobami przejeżdża przez jego pierś. 6. Wbija ręką gwoździe w grube deski i blachy. 7. Siłą muskułów zatrzymuje 2 konie w całym pędzie. 8. Rwie grube łańcuchy żelazne. 9. 40 osób zginają na jego głowie żelazne grube szyny. 10. Trzyma na piersiach kamień 50- cio pudowy, na którym biją młotami”. Panowała ogólna opinia, że „to co pokazuje p. Dworzecki jest bezwarunkowo ciekawsze od eksperymentów Brejtbarta. P. Dworzecki posiada większą siłę niż posiadał Brejtbart”. To, że ten ostatni zrobił oszałamiającą karierę, a jego wileński konkurent nie, tłumaczono tym, że „p. Dworzecki nie ma jeszcze widocznie swego impresario i dlatego nie krzyczą o nim jak o fenomenie wszechświatowym”.

  Na kolejnego siłacza nie trzeba było długo czekać. Już we wrześniu 1926 r. przyjechał do Białegostoku Stefan Piątkowski określany mianem „sławy polskiego sportu”, który występował pod pseudonimem Ursus. Tym samym świadomie nawiązywał do bohatera sienkiewiczowskiego Quo vadis, a jednocześnie podkreślał swoje chrześcijańskie pochodzenie, co miało w podtekście osłabiać ogólną opinię, że występy siłaczy są domeną żydowskich atletów. Trzeba tu bowiem zaznaczyć, że po śmierci Zishe Brejtbarta zarówno w Polsce i w Europie oraz Stanach Zjednoczonych zaroiło się wręcz od jego naśladowców, którzy w dużej mierze byli właśnie Żydami. Piątkowski wystąpił w tym samym miejscu, gdzie występował nieżyjący król, przy Nadrzecznej, tyle że nie w namiocie cyrkowym, ale w plenerze. Pomimo szumnych zapowiedzi jego występ (o którym już niegdyś pisałem) przeszedł do historii lokalnych śmiesznostek, a zakończył się wręcz dramatycznie. Przypomnę więc ową historię z Ursusem w roli głównej. Był 19 września 1926 r.


  Pomimo nienajlepszej pogody publiczność zjawiła się niezawodnie. „Na krzesłach pod otwartym niebem siedziała inteligencja, za krzesłami tłumił się motłoch”. O godzinie 17 z drewnianej szopy stojącej na skraju placu wyszedł Ursus. Odnotowano, że „był to bardzo sympatyczny krzepki mężczyzna ubrany w nocną koszulę i czekoladowe spodnie. Na piersiach miał przypiętą do koszuli amarantową wstążkę z medalami”. Pierwszym jego popisem była zgodnie z sienkiewiczowską fabułą walka z bykiem. Ursus natarł na zwierzę i tarmosił je na wszelkie możliwe sposoby. W końcu, po ponad 10 minutach zmagań „byk zwalił się na ziemię, a razem z nim i Ursus”, któremu przy okazji pękły spodnie. Publiczność szalała, nie wiedzieć czy to z powodu pokonania bestii czy też z widoku jaki ujrzała po garderobianej katastrofie. Skonfundowany Ursus udał się do szopy. Tymczasem oszołomiony byk podniósł się z ziemi, ale zanim nabrał pewności siebie, to ku uciesze publiczności „skoczył do zagrody jakiś mały, którego nazywano Barczykiem, podleciał do byka, chwycił go za rogi i w jednej chwili powalił na ziemię”.

  Gdy Piątkowski pojawił się na placu, powitały go śmiechy i złośliwe komentarze. Mistrz oświadczył jednak, że prawdziwą sztuką jest tarmoszenie się z bykiem, a nie powalenie go w kilka sekund. Wywołał tym jeszcze większą wesołość. Publiczność czuła, że zyskuje przewagę nad atletą, który wyraźnie tracił animusz. Jeden z widzów, był nim znany w mieście zapaśnik Kaganowicz, przeskoczył ogrodzenie i zaproponował Piątkowskiemu, aby stoczył z nim teraz walkę. Ursus widząc, że sprawy przybierają zły obrót, wymówił się od stoczenia pojedynku,czym do reszty zraził sobie publiczność. Piątkowski liczył jednak, że odzyska ją, prezentując clou swojego programu. Było nim „przejażdżka przez piersi Piątkowskiego samochodu obciążonego dziesięcioma ludźmi”. Takie popisy zawsze przykuwały uwagę widowni. Tak też było i teraz. Ale to nie był dobry dzień Ursusa. „Gdy samochód wjechał na deskę, która leżała na piersiach Piątkowskiego, motor samochodu nagle przestał działać i maszyna całem swym ciężarem przydusiła pierś Piątkowskiego. Za chwilę nieszczęsną sławę polskiego sportu - zsiniałą i nieruchomą - nieśli już z placu sportowego do szpitala Św. Rocha”. Więcej Piątkowski do Białegostoku już nie przyjechał.

Andrzej Lechowski - dyrektor Muzeum Podlaskiego