niedziela, 14 października 2018

Mój dziadek był pierwszym wójtem Zabłudowa i znał się z Kawelinem

   

   Zygmunt Chilecki 10 listopada skończy 93 lata, wiele pamięta z przeszłości i barwnie opowiada o znajomości swojej rodziny z Kawelinem. – Urodziłem się w 1925 roku w Zajeziercach. Mieszkaliśmy blisko posiadłości Mikołaja Kawelina, która znajdowała się w Kamionce – wspomina.
  – Znajomość z Kawelinem była przez dziadka Adama, który w 1919 roku, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, został pierwszym wójtem gminy Zabłudów.
   Funkcję tę sprawował do 1927 roku. Przez ten czas wiele zrobił dla mieszkańców.  Pani Lucyna Chilecka na dowód słów męża pokazuje okolicznościowe wydanie publikacji „Ojcowie niepodległości. Zabłudów 1918 - 2018”. Ks. dr. Adam Szot i Edward Nosorowski opisują w niej zasługi Adama Chileckiego.
  Jako wójt już w początkach swego urzędowania podjął decyzję o powołaniu trzyklasowej szkoły powszechnej w Kamionce. Zebrał na ten cel pieniądze i materiały, sam też był częściowo fundatorem szkoły. Na szkołę zaadoptowano budynek po dawnej karczmie żydowskiej. Mieszkańcy w dowód wdzięczności ufundowali portret Adama Chileckiego i umieścili go w szkole. Przetrwał on tam do wybuchu wojny. Kolejnym staraniem wójta było przekazanie w darowiźnie przez mieszkańców wsi Krynickie placu pod budowę kolejnej szkoły w gminie. 
  Bliskim współpracownikiem Adama Chileckiego był Jan Piłaszewicz z Rafałówki, znany społecznik, przez kilka lat przewodniczący Rady Gminy i prezes Dozoru Szkolnego. Obaj bardzo się zasłużyli dla rozwoju szkolnictwa polskiego na terenie gminy w tych trudnych latach tworzenia państwowości polskiej. Przyczynili się też do powołania kółka rolniczego oraz Ochotniczej Straży Pożarnej w Kamionce. Kiedy Adam Chilecki jako wójt  angażował się w życie społeczne gminy, to gospodarstwem w dużej mierze zajmował się jego najstarszy syn Konstanty, ojciec pana Zygmunta. Tak samo był wrażliwy na sprawy ludzi, chętnie wszystkim pomagał, cieszył się szacunkiem wśród sąsiadów. W pamięci mieszkańców pozostało wspomnienie, że Konstanty wystąpił  z  inicjatywą postawienia krzyża, przed wjazdem do wsi,  który zbudował razem z Henrykiem Dziemiańc zukiem z Kamionki.
  Do dziś ludzie tam się modlą, odprowadzając zmarłych sąsiadów  na cmentarz . Rodzina Chileckich dobrze się znała z pułkownikiem armii carskiej Mikołajem Kawelinem, barwną postacią tamtych czasów. – Dziadek był wójtem i Kawelin siłą rzeczy  musiał się z nim liczyć - mówi pan Zygmunt.
  – Ojciec opowiadał, że pomagał robić stolarkę w pałacu Kawelina w Majówce, bo świetnie znał się na obróbce. A jego brat Antoni, który zdobył średnie wykształcenie, co w latach międzywojennych było sporym osiągnięciem, pracował w majątku Kawelina. Wykorzystując swoje dobre relacje z pułkownikiem wystarał się o darowiznę na budowę Domu Ludowego w Kamionce i drewno, a ludzie w czynie społecznym postawili go. Uroczyste otwarcie odbyło się w 1930 roku. Dom Ludowy pełnił rolę ośrodka życia kulturalnego i religijnego we wsi, po wojnie służył jako budynek szkolny. Odbywały się tu spotkania z ciekawymi ludźmi, organizowano przedstawienia teatralne w wykonaniu młodzieży z okolicznych szkół, wyświetlano filmy, co było nie lada atrakcją, urządzano też zabawy taneczne – piszą autorzy publikacji „Ojcowie niepodległości”. 
  – Zapraszano też na zabawy Kawelina. A on nie odmawiał - mówi Zygmunt Chilecki - często przyjeżdżał i bawił się ze wszystkimi. Do dziś ludzie go dobrze wspominają. Wszystkim życzliwy, chętny do pomocy. Główna siedziba Kawelina mieściła się w Majówce. Był tam pałac, korty tenisowe, studnia głębinowa i wieża ciśnień, a nawet prywatna linia telefoniczna. Kawelin miał też do swojej wyłącznej dyspozycji apartament w luksusowym hotelu Ritz w Białymstoku.           
  Rozległe dobra Kawelina znajdowały się w okolicznych wsiach, między innymi w Kamionce. Była to tzw. resztówka – wyjaśnia pan Zygmunt. –  Znajdował się tam budynek mieszkalny z kilkoma pokojami, murowana obora z kamienia, ogromna stodoła (stoi tam do dzisiaj) a także kilka domków dla służby oraz dwa czworaki. Mieszkał tam stróż Kuryłowicz, Żyd nazwiskiem Pachter, który odbierał mleko od krów hodowanych w majątku i wywoził do Białegostoku, pastuch Tara- sewicz, który miał pod opiekę stado liczące 50 krów, fornal, który zajmował się końmi, no
i zarządca majątku, który dysponował gdzie kto ma pojechać czy co robić. – Ja również pamiętam, Kawelina, a jakże - mówi pan Zygmunt. – Szkoła, w której się uczyłem w Kamionce, znajdowała się niedaleko majątku Kawelina, więc każdy przyjazd jego czy też jego żony był wydarzeniem. Szczególnie dla nas dzieciaków uśmiecha się pan Zygmunt.
  – Kawelin przyjeżdżał bryczką albo samochodem, jego żona natomiast linijką. Linijka to był taki lekki, jednokonny, czterokołowy pojazd z deską, na której siedzi się okrakiem lub bokiem. Kiedy jechała, zawsze rzucała dzieciom cukierki. Pamiętam dwa zdarzenia związane z Kawelinem, w których uczestniczyłem. Chodziłem już do szkoły w Rafałówce, do piątej lub szóstej klasy, bo w Kamionce była tylko trzyklasowa. Szliśmy z chłopakami całą gromadą. Droga od Kamionki była piaszczysta i naraz patrzymy, jedzie samochód. Oczywiście pułkownik, bo któż inny!
  Niestety samochód ugrzązł w tym piachu. Chłopaki zaczęli się podśmiewać, ot atrakcja. Ja z dwójką kolegów rzuciliśmy się do pchania. Koła przez jakiś czas boksowały w tym piachu, ale wreszcie samochód ruszył i wjechał na górkę. Wtedy Kawelin wychylił się i zawołał: kto pchał, proszę siadać. I tamtym już nie było do śmiechu, zazdrościli nam. Podjechaliśmy pod samą szkołę i widzieli nas wszyscy uczniowie. A kiedyś jak samochód jechał, to była wielka sensacja, ogromne wydarzenie. Przez dwa tygodnie tylko o tym się mówiło.
  Czuliśmy się ważni.  A drugie spotkanie było podczas polowania na kuropatwy, na które zabrał mnie dziadek. Wtedy było bardzo dużo tych ptaków, pod każdą stodołę  z rana zawsze przylatywało stadko, żeby się pożywić. Jesienią po wykopkach ziemniaków urządzano polowania. Kawelin strzelał i mój dziadek strzelał. To również było spore wydarzenie w moim życiu.   Pan Zygmunt z sentymentem przytacza jeszcze jedno wspomnienie z opowiadań dziadka i ojca. Było to wielkie powitanie, jakie zgotowali Ka- welinowi mieszkańcy okolicy, gdy przyjechał do Majówki z podróży poślubnej ze swoją młodą żoną Olgą w kwietniu 1929 roku. Zbudowano dwie powitalne bramy: przy wjeździe na dwukilometrową prywatną drogę pułkownika oraz bezpośrednio do jego pałacu.
  Na spotkanie nowożeńców wyjechali strażacy z Kamionki w hełmach i mundurach oraz licznie ludzie na koniach. Wzruszony Kawelin dziękował za serdeczne powitanie i życzenia. A jego świeżo poślubiona żona, poczuwając się do roli gospodyni, zaprosiła wszystkich na przyjęcie – dodaje pan

Alicja Zielińska